Przygoda w Indiach

08.04.2014

Pamiętacie to zdjęcie? Jakiś czas temu zrobiło karierę w Internecie, polskie chłopaki w Indiach! Zapraszamy na relację z wyprawy z 2013 roku. Autor prowadzi bloga gotujebochce.blogspot.com, gdzie znajdziecie też trochę kulinarnych inspiracji.

Czymże była by podróż do Indii i nie odwiedzenie jednego z 7 cudów świata? Pewnie tą samą podróżą.
Tłum ludzi, wejście strasznie drogie (jak na Indie) 700 rupi turyści 30 rupi miejscowi – mała różnica.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do Jaipuru.
Pobudka rano, szybkie pytanie jak ekipa się dziś czuje i ulga – większości przeszło. O 10 udajemy się z bagażami przed hotel, gdzie czekała już nasza taksówka. Na śniadanie prosimy aby nas zawiózł tam gdzie wczoraj byliśmy, gdzie był subway. Żołądki oszalały z radości – w końcu normalne śniadanie, świeże bułeczki, czyściutko. Tego nam było trzeba. Przed wejściem te czekają te same żebrzące dzieci co wczoraj. No nic pora ruszać w drogę do Agry. Pierwszy nasz przejazd autostradą. Jakoś tak dziwnie, drogi betonowe, lepszej jakości niż u nas, ale szybko zauważamy, że przy autostradzie znajdują się normalne miejscowości i trzeba zwalniać bo i ludzi i krowy na ulicach. Co jakiś czas dojeżdżamy do płatnych bramek (50 rupi).

W trakcie jazdy można zauważyć podział na regiony z różnymi rzemiosłami. W jednym wzdłuż autostrady produkuje się cegły, pełno kominów, w kolejnym widać pełno uformowanych krowich placków, w kolejnym rzeźby z kamieni. Również widoki ludzi, którzy jadą trzymając się dachu nie robią większego wrażenia, bo już to widzieliśmy wcześniej.

W pewnym momencie się zatrzymujemy i nasz kierowca idzie uiścić opłatą, jak się później okazało opłata za turystów, którzy wjeżdżają do Agry. Podczas postoju podchodzą do nas przydrożni handlarze. Jeden z bransoletkami inny z małpą wykonującą różne sztuczki. Na środku drogi na pasie zieleni widzimy drastyczne sceny jak pies zjada psa i przy okazji warczy na inne psy, które chcą się dołączyć.

Ruszamy dalej. Nagle robi się korek. Okazuje się, że jest wypadek. Nasz kierowca decyduje się pojechać małym objazdem. Pierwszy raz widzimy prawdziwą indyjską wieś. Jakoś tu tak czysto i ładnie. Dużo małych szczeniaczków, dzieci latających po ulicach, zielono – zupełnie inaczej jak w miastach. Dojeżdżamy do naszego punktu docelowego. Niestety karteczka z adresem poleconego hotelu, przez turystów spotkanych w Jodhpurze wpada pod radio samochodowe i nie da się jej wyciągnąć. No nic trudno, nasz kierowca dzwoni do swojego kolegi – taksówkarza z Agry, który pokazuje nam jakieś noclegi. Niestety dość daleko od Taj Mahal. Decydujemy się jechać dalej zobaczyć kolejne noclegi. Znów polecone przez kolegę kierowcy i znów niestety nam to nie pasuje. Sama Agra bardzo brudne miasto, chyba najbrudniejsze jakie widzieliśmy do tej pory w Indiach. Mają tu cud świata a taki syf.

W poszukiwaniu noclegu udajemy się bliżej bramy wejściowej do Taj Mahal. 2 osoby jadą rikszą w poszukiwaniu hotelu. Dość długo im to zajmuje, ale niestety samochód tam nie mógł wjechać. W międzyczasie podjeżdżają kwaterodawcy i proponują swoje pokoje. My czekamy na całą ekipę. Nagle, po drugiej stronie ulicy jakiś krzyk – małpa wskoczyła na turystkę i wyrwała jej banana.

O wracają chłopaki z dobrą nowiną. Znaleźli nocleg, dość drogi po 850 rupi za osobę (w czasie oczekiwania proponowano nam pokoje za 500 rupi za 2 osoby), za to restauracja na dachu budynku z widokiem na Taj Mahal rekompensowała cenę. Kolacja, wieczorem spacer w poszukiwaniu transportu do Delhi i po wejściu do kilku biur decydujemy, że jedziemy autobusem – wychodził najtaniej. W pewnym momencie podchodzi do nas starszy pan i proponuje taxi do Delhi w jeszcze lepszej cenie niż autobus. Umówiliśmy się na 14 następnego dnia.

Wieczorem rozmowy przy drinkach, kolacja w hotelowej restauracji. Ustaliliśmy pobudkę o 6 rano, aby zobaczyć wschód z knajpki, a potem pójdziemy zwiedzać pałac. Niestety wschód nie był fascynujący i gdyby w pewnym momencie zza muru nie wyskoczyła małpa, usnęlibyśmy na krzesłach. Kilka zdjęć, pora jeszcze dospać z 2-3 godziny.

Wstajemy na śniadanie. Po śniadaniu udajemy się na zakupy ubrań, który przydadzą nam się do zdjęcia, jakie krąży od kilku dni w sieci. Ile zabawy i śmiechu było przy mierzeniu tylko my wiemy. Dochodzimy do głównej bramy i płacimy za wstęp. Niby nie można robić zdjęć bez opłaty, ale mało kto się tym przejmował. Pełno ludzi, ale nie ma się co dziwić, w końcu tą budowlę zna każdy na całym świecie.

Może kilka wyjaśnień odnośnie zdjęcia, bo komentarze bardzo nas bawią:) Pomysł na zrobienie zdjęcia pojawił się sporo przed podróżą. Laczki Kubota zamówione na allegro, reklamówki również przygotowane wcześniej. To wszystko było zaplanowane i niestety sporą część komentujących zawiodę, ale nie, nie pracujemy w Biedronce.
Kilka zdjęć, parę ujęć do filmu, wejście do wnętrza grobowca i prócz grobów, których de facto dobrze nie widać bo zasłonięte są marmurem nic więcej tam nie ma.
Pora się zbierać, bo zbliżała się 14. Zabieramy z przechowalni bagaże, kupujemy napoje na drogę i ruszamy dalej w kierunku Delhi, skąd pojutrze mamy wylot na GOA.

Więcej relacji z podróży znajdziecie na stronie autora gotujebochce.blogspot.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.